JA, JOSEPHINE

tłumaczenia tekstów piosenek: Józef Opalski,
Bogdan Ciosek
scenariusz i reżyseria: Bogdan Ciosek
scenografia: Andrzej Witkowski
kierownictwo muzyczne i aranżacje: Andrzej Marko
choreografia: Przemysław Śliwa
premiera: 7 lutego 2003, Teatr Rozrywki w Chorzowie

„Ja, Josephine” jest opowieścią o życiu artystki, której biografia łudząco przypomina dramatyczne koleje życia Josephine Baker, wielkiej gwiazdy rewii, kabaretu
i estrady. Scenariusz monodramu korzysta z tekstów autobiograficznych, wspomnieniowych oraz nieznanych dotąd materiałów archiwalnych.
Spod legendy Czarnej Wenus, kobiety ekscentrycznej
i ekstrawaganckiej, szokującej swą seksualnością tancerki
i szansonistki, wyłania się żywy portret człowieka ogarniętego pasją życia i radością tworzenia,
a równocześnie głęboko zranionego traumatycznym doświadczeniem pogardy i nienawiści.
Poruszającą opowieść o nietuzinkowej kobiecie uzupełnia trzynaście piosenek z repertuaru Josephiny Baker.
Marii Meyer towarzyszy ośmioosobowy zespół muzyczny (fortepian, akordeon, perkusja, trąbka, kontrabas, skrzypce, fet, klarnet + saksofon)

Maria Meyer nie ma ani czekoladowej skóry, ani słynnej spódniczki z bananów, którą dla Josephine Baker zaprojektował Jean Cocteau. Na scenie nie jest tą, którą świat okrzyknął Czarną Wenus. Gra jedynie kobietę, której biografia łudząco przypomina dramatyczne koleje losu gwiazdy.

(…) Widzimy starą zmęczoną życiem kobietę. Siedzi na walizkach i z trudem przypomina sobie, kim jest. Jednak po chwili wraca pasja życia, a z nią młodość. Wraca pewność siebie i wiara w sukces.

(…) Finał jest pełnym triumfem Marii Meyer. Wtedy rozświetla się scena, a u szczytu schodów staje w sztafażu strusich piór i zwiewnych jedwabiów najprawdziwsza rewiowa gwiazda, by wyśpiewać hymn radości życia i po królewsku odebrać hołdy należne legendzie swej bohaterki i własnemu talentowi.

Spektakl ten polecam wielbicielom talentu Marii Meyer, znakomitej aktorki chorzowskiego Teatru Rozrywki i miłośnikom starych i dobrze zaśpiewanych piosenek.

(…) Najważniejsze jednak jest to, że Maria Meyer śpiewa cudownie. Piosenki w jej interpretacji porywają. Wyciska na nich głęboko piętno własnej, silnej osobowości artystycznej. Nie próbuje nikogo naśladować. To ona jest tu wielką gwiazdą. Jej ekspresja podbija serca słuchaczy. Pomaga jej w tym znakomita aranżacja piosenek i świetny zespół instrumentalny.

Spektakl świadomie ucieka od widowiskowości, od żywiołu tańca, ruchu, od ekspresji musicalowego podbijania tempa akcji. Podawany tekst ma się zlewać z piosenkami. Wątki biograficzne mają się mieszać, a ich chronologia wcale nie jest najważniejsza. Aktorka nie ma udawać, że jest kopią Baker, skoro – sugeruje reżyser – kopii Baker nie było, nie ma i nie będzie. Niepotrzebna jest więc charakteryzacja. Niepotrzebna jest ani czarna, ani brązowa farba, którą można by pokryć twarz aktorki. Potrzebne są tylko długie nogi Marii Meyer, odważnie odsłonięte pod rozciętą suknią. No i potrzebny jest jej głos i jej talent aktorski, który pozwoli wyrazić najtajniejsze uczucia Baker, jej szaleństwa i wątpliwości, kompleksy, psychiczne ułomności, gwiazdorskie „odchyły” i „przechyły”, macierzyńskie rozpacze i erotyczne tęsknoty, jej męstwo skryte pod obfitym biustem, jej zwyczajną babskość i niezwyczajną szlachetność serca.

Któryż to już raz Maria Meyer dowodzi, że jest jedną z najlepszych w naszym kraju aktorek musicalowych? Któryż to już raz bez protestów poddajemy się jej barwie głosu, jej sile przekonywania, jej umiejętności łączenia tonów lirycznych i dramatycznych?

Krzysztof Karwat

Śląsk

Oto na krawędzi walizki siedzi bosa kobieta, która się zmieniła we własny lęk. Kobieta? Już nie. Raczej przerażone, stare dziecko, bosy strach w biednym, czarnym płaszczu i biednej, czarnej czapce tuż nad zmatowiałymi oczami. Wstaje, delikatnie puka palcem w mikrofon. Delikatnie, bo dla tego skończonego życia byle co, byle puknięcie w mikrofon, może być wszystkim – początkiem rozsypki, końcem oddechu, łomotem wieka. Bosy strach chwilę słucha ciszy, wzuwa czarne buty, które trochę uwierają. Zaczyna mówić. Obuty bosy strach opowiada o swoim życiu.

(…) Pamiętam tylko absolutną czerń sceny i głos Marii Meyer. Znikły nawet kruche, żółte światełka nad nutami muzyków, zostało nic, potężne, smoliste nic i pełen gorzkiej bezradności głos kobiety, mówiącej o tańcu finalnym, o nieusuwalnej samotności każdego tańca finalnego.

Paweł Głowacki

Dziennik Polski

…Muzyczna strona spektaklu jest największą jego atrakcją. Ciekawe aranżacje starych przebojów, muzyka grana na żywo, intrepretacja piosenek oraz mocny i czysty głos Marii Meyer niewątpliwie są najsilniejszą stroną tej realizacji. To właśnie wtedy czuć autentyczne emocje, można także w pełni docenić wokalne możliwości aktorki.

Dorota Mrówka

Kontakt

Potrzebujesz oprawy artystycznej dla swoje imprezy, spektaklu, chcesz kupić płytą, napisz…

e-mail